- Autor: Tester
- Kategoria: SPORT
- Odsłony: 3699
Jacques Sayagh mieszka na ulicach Paryża. Jest bezdomny z wyboru. Chce mieć więcej czasu na treningi kulturystyczne, ale nie widzi mu się gnieździć w ciasnej kawalerce, gdy do dyspozycji ma szerokie chodniki francuskiej stolicy. Ma 50 lat i przygotowuje się do zawodów. Na jego ciele widać prawie każdy mięsień i uwydatnione żyły.
https://www.youtube.com/watch?v=LpTeiSKiCgc
Unoszenie nóg w zwisie robi na podczepionych do latarni linach. Na nich też się podciąga. Biceps ćwiczy gumkami owiniętymi wokół barierek. Pompki wykonuje na chodniku. Nie jest mu zimno Nawet przy temperaturach poniżej zera. Mówi, że karton chroni go przed chłodem.
Sport lubił od zawsze. Grał w piłkę, trenował karate i judo, biegał, a za sztangi służyły mu miotły. W szkole zakładał się o ilość zrobionych pompek. Ale mówi, że nieobce są mu narkotyki, prostytutki, a na ulicy widział wiele, włącznie z trupami.
W materiale wideo mówi o przygotowaniach do zawodów. Przez 5 - 6 dni jadał tylko warzywa i musiał pozbyć się z organizmu jak największej ilości wody, by skóra opięła i uwydatniła jego mięśnie.
Pada wiele pytań o jego wypowiedzi związane z opieką lekarską, ale ta we Francji jest darmowa, więcbezdomny może z niej korzystać. Bezpłatne są też posiłki w przytułkach. Odżywki kupuje zapewne za zarobione/uzbierane pieniądze, a jeśli chodzi o efekty na 50-letnim ciele – no cóż, facet ma sporo wolnego czasu, który może przeznaczać na treningi i regenerację.
Jacques Sayagh ma rodzinę. Syna, którego mocno kocha i wnuki, dla których chce być „kimś”. W cyfrowych czasach na youtubie już jest kimś, a od tamtej pory jego los mógł się znacznie poprawić, bo reklamodawcy lubią podpinać się pod takie historie. Oczywiście pomagając ulicznym wojownikom o przetrwanie.
Źródło: ckm.pl
- Autor: Tester
- Kategoria: WIADOMOŚCI
- Odsłony: 1842
https://www.youtube.com/watch?v=BQlR8GTFBHY&src_vid=OlFmTu8lqqc&feature=iv&annotation_id=annotation_916615473
- Autor: Tester
- Kategoria: WIADOMOŚCI
- Odsłony: 1886
Jeśli chcesz kupić naturalny produkt, przede wszystkim należy unikać opakowań oznaczonych „naturalny produkt”. Organizacja non-profit, której celem są badania towarów konsumpcyjnych, wykryła, że większość produktów z taką etykietką jest rzeczywiście genetycznie zmodyfikowana.
Organizacja Consumer Reports zbadała ponad osiemdziesiąt tytułów półproduktów zawierających kukurydzę lub soję. Są to dwie najczęstsze genetycznie zmodyfikowane uprawy w Stanach Zjednoczonych. Eksperci stwierdzili, że prawie wszystkie produkty w opakowaniach, na których jest słowo „naturalny”, zawierają dużą liczbę genetycznie modyfikowanych składników. Wśród tych produktów – płatki kukurydziane, chipsy, a nawet żywność dla niemowląt.
Taka sytuacja jest możliwa dzięki próżni prawnej w dziedzinie oznakowania produktów spożywczych. W przeciwieństwie do Europy, w USA nie ma przepisów określających która żywność jest naturalna. Dlatego kwestia ta pozostaje na sumieniu producenta.
„Firmy nie naruszają prawo, bo nie ma prawnie zdefiniowanego pojęcia „naturalny” dla żywności. Ale to myli konsumenta, w rzeczywistości – oszukuje. Powinno się wprowadzić obowiązek etykietowania produktów zawierających genetycznie zmodyfikowane składniki, żeby wszyscy konsumenci byli świadomi tej ważnej informacji „- powiedział pracownik organizacji Consumer Reports Jean Halloran.
Za obowiązkowym etykietowaniem żywności modyfikowanej genetycznie wypowiada się ponad 20 stanów. Według ostatnich badań, 93% Amerykanów chce, żeby Rząd Federalny wprowadził obowiązek oznaczania genetycznie zmodyfikowanych lub uzyskanych biotechnologicznie produktów. Problemem jest ponadnarodowa korporacja Monsanto. Jest wiodącym producentem genetycznie zmodyfikowanej kukurydzy. Poinformowano, że firma wydała miliardy dolarów na lobbing – w celu zapobiegania znakowania żywności modyfikowanej genetycznie w Stanach Zjednoczonych. Dochód brutto „Monsanto” za rok 2012 wyniósł 135 mlrd dolarów.
Źródło: alexjones.pl
- Autor: Tester
- Kategoria: WIADOMOŚCI
- Odsłony: 1840
"Naukowcy z australijskiego University of New South Wales powiadomili o zastosowaniu nowej metody, dzięki której udało się stworzyć panele słoneczne o wydajności ponad 40%. Nauka posuwa się coraz dalej w tej dziedzinie i pobijane są kolejne rekordy wydajności.
Wydajność dzisiejszych paneli słonecznych jest na poziomie jedynie kilkunastu procent a specjaliści robią co mogą, aby osiągnięty został próg 50%. Naukowcy z Australii dokonali znacznego postępu, tworząc jedne z najlepszych paneli słonecznych na świecie.
Ich technologia została przetestowana w warunkach zewnętrznych a wysoką wydajność potwiedziło Narodowe Laboratorium Energii Odnawialnej (NREL). Uczeni wykorzystali komercyjne ogniwa słoneczne a kluczową częścią ich projektu jest zastosowanie niestandardowego optycznego filtru pasmowego, który odbija poszczególne długości fali światła.
W ten sposób ich panele potrafią konwertować światło słoneczne w energię elektryczną z wydajnością ponad 40%. Tym samym zespół naukowców zbliżył się do rekordu, jaki został pobity w zeszłym roku przez niemiecki Instytut Frauenhofera, który wynosił 44,7%. Twórcy mają nadzieję na wprowadzenie swojej technologii na rynek."
Źródło: zmianynaziemi.pl
- Autor: Tester
- Kategoria: OMOMIX
- Odsłony: 2198
W poniższym materiale Joe Biggs, reporter infowars.com omawia nową politykę Facebooka, która wejdzie w życie 1 stycznia 2015 roku. Umowa ta umożliwi oficjalnie osobom trzecim, takim jak CIA, FBI, czy NSA na zbieranie danych z twojego komputera, telefonów, i innych urządzeń na których korzystasz z usług Facebooka.
Material video:
https://www.youtube.com/watch?v=nITlZdU0p1I
Transkrypt:
"Nazywam się Joe Biggs z Infowars.com. Dziś dostałem e-maila od słuchacza. Od czasu do czasu dostajemy wskazówki i od czasu do czasu piszemy na ich temat artykuły. Ten który dostałem dziś jest na temat nowej polityki Facebooka, która wejdzie w życie 1 stycznia. Jest to naprawdę interesująca polityka. Jest odmienna od tego co widzieliśmy w przeszłości, od ataków 9/11, ustawy Patriot Act, wraz z którą straciliśmy całą naszą prywatność.
Na moim Samsungu z systemem Android możemy przeczytać, że NSA szpieguje i zbiera dane. Podobnie jest w iPhonie, mają to też w ich nowej polityce. I teraz problemem jest to czy oni teraz zaczną stwierdzać, że NSA czy FBI są osobami trzecimi w umowie. Ponieważ czytamy, iż teraz strony trzecie będą miały dostęp do twoich informacji, z komputerów, telefonów, i innych urządzeń na których zainstalujesz lub będziesz miał dostęp do usług. Więc powiedzmy, że masz Facebooka i zainstalujesz aplikację na swoim telefonie. W ten sposób dajesz im dostęp do twojego telefonu, kontaktów, lokacji, gdzie byłeś, jak masz włączone informacje o lokalizacji to będą wiedzieli dokładnie gdzie jesteś, dostęp do zdjęć. i wszystkich ważnych i bliskich tobie informacji. Po akceptacji umowy Facebooka dajesz im możliwość przeglądania twojego telefonu.
Na komputerze jak otworzysz stronę facebook.com 1 stycznia i klikniesz tak albo nie chciałbym abyś przeczytał tą umowę i dowiedział się o czym oni mówią. "Atrybuty takie jak system operacyjny, wersja sprzętu, ustawienia urządzeń, nazwy plików i oprogramowania, baterie i moc sygnału oraz identyfikatory urządzeń."
Więc jak odpalisz komputer będą przekazywane informacje nt tego jaki masz system operacyjny, sprzęt, ustawienia urządzenia, pliki, nazwy programów, baterie, siła sygnału, lokacja urządzenia, dokładna lokacja geograficzna przez GPS, Bluetootch i WiFi, informacje o połączeniach, tj operator sieci, ISP, rodzaj przeglądarki, język i strefę czasową, numer telefonu i adres IP. To będzie teraz robił Facebook. To nie jest już dobre miejsce dla przyjaciół, to jest miejsce dla NSA i rządu, który będzie śledził wszystko co robisz. Czy warto jest oddawać twoją prywatność? Ja nawet zastanawiam się czy dalej korzystać z Facebooka, prawdopodobnie wykasuję swoje konto jeszcze dziś.
Więc teraz gdy używasz Facebooka na swoim telefonie oddajesz swoje dane rządowi by ten zrobił z nimi wszystko co chcą. Wiemy, iż oni już aresztują ludzi na podstawie zachowań/nawyków i temu podobnych rzeczy. Jak przeglądasz pewne treści to zostajesz oznaczony w bazie i nagle znajdujesz się na liście pasażerów która ma zakaz lotów.
Więc zastanówcie się czy Facebook jest naprawdę tak ważny, czy czujesz się komfortowo z tym, że oddajesz te wszystkie informacje ludziom których nie znasz. Tym wszystkim agencjom wywiadowczym w Waszyngtonie, Virginii, gdziekolwiek by nie były. Czy czujesz się z tym komfortowo?
Chciałbym aby wszyscy oglądający ten materiał podzielili się nim z innymi. Czytamy w umowie, iż będą "zbierali informacje nt stron internetowych jakie odwiedzasz i aplikacji jakie używasz, które używają naszych usług…" Za każdym razem jak odwiedzisz jakąś stronę internetową, po akceptacji umowy Facebooka, te informacje o twoich sekretach i rzeczach jakie szukałeś w internecie będą dostępne dla innych. Więc zastanów się nad tym."
Źródło: prisonplanet.pl
- Autor: Tester
- Kategoria: WIADOMOŚCI
- Odsłony: 1974
"Komentarz: Poniżej tłumaczenie artykułu organizacji Alliance for Natural Health (w skrócie ANH), napisanego po powrocie jej założyciela, Roberta Verkera, z podróży do Sierra Leone. (Nie przetłumaczyłam pierwszych dwóch akapitów. Robert opisuje w nich jak wracając do domu, na lotnisku w Londynie, urzędnik celny wmawiał mu, że jest nosicielem wirusa Ebola). Przed lekturą tego artykułu, chciałabym się z Wami podzielić kilkoma moimi przemyśleniami:
Informując nas o aktualnej sytuacji w krajach walczących z epidemią Eboli, mainstreamowe media opierają się głównie na oświadczeniach Światowej Organizacji Zdrowia (ang. World Health Organization, w skrócie: WHO) i Centrum Zwalczania i Zapobiegania Chorób (amerykańska agencja rządowa, ang. Centers of Disease Control and Prevention, w skrócie: CDC). A zatem, pracę tych instytucji powinny cechować nade wszystko rzetelność i uczciwość. Moim zdaniem, niestety, tak nie jest. Mój główny zarzut to zawyżanie przez WHO danych dotyczących ilości osób zarażonych Ebolą i zmarłych w wyniku tego zarażenia. Można by nawet zacząć podejrzewać, że wcale nie mamy do czynienia z epidemią. W przetłumaczonym poniżej artykule pojawiają się kolejne kwestie. Po pierwsze, WHO rozpowszechnia nieprawdziwą informację, że wirus Ebola jest bardziej śmiercionośny niż to wynika z zebranych przez nią danych. Przypomnijcie sobie: jaki procent (według mediów) osób zarażonych wirusem Ebola umiera: 60%? 70%? 80%? 90%? Zebrane przez WHO dane wskazują na mniejszą śmiercionośność tego patogenu. Ale dlaczego WHO kłamie w tej kwestii? Druga sprawa: WHO, podobnie jak CDC, z tylko sobie znanych powodów, nie propaguje stosowania tanich środków (m.in. dożylnych substancji wzmacniających), które mogłyby pomóc pacjentom zarażonym Ebolą. Zamiast tego twierdzą, że należy czekać na leki i szczepionki opracowywane przez koncerny farmaceutyczne. A w między czasie ludzie umierają… Po trzecie: świat przeznaczył już miliony dolarów na walkę z Ebolą, jednakże Sierra Leone nie otrzymało z tej puli nawet 1 dolara na budowę ośrodków opieki zdrowotnej dla chorych. Dlaczego nikt z dziennikarzy nie spyta: czy wszystkie pieniądze na walkę z Ebolą musi pochłaniać przemysł farmaceutyczny?
--- ------ ------ ------ ------ ------ ------ ------ ------ ------ ------ ------ ------ ------ ------ ------ ------ ------ ------ ------ ----- ------- --
Epidemia Eboli – szerzenie strachu dla zysku?
Jest kilka rzeczy, o których nie możemy już dłużej milczeć. Musimy o nich powiedzieć, a Wy przekażcie to dalej. Media z mainstreamu nie mówią nam prawdy o tym, co dzieje się w Zachodniej Afryce. Stąd, nie po raz pierwszy, za pomocą naszej strony, portali społecznościowych i milionów osób, z którymi się przez nie komunikujemy (w tym rosnącą grupę mieszkańców Zachodniej Afryki), przekazujemy Wam kluczowe informacje na temat epidemii Eboli, o których prawdopodobnie nie usłyszycie z mainstreamowych mediów.
Oto sześć najważniejszych punktów, o których media albo nie informują w wystarczającym zakresie albo przekazują błędne informacje:
1. W przeciwieństwie do tego, co mówi WHO, zarażenie się Ebolą wcale nie oznacza prawdopodobnej, nawet w 70%, śmierci. W rzeczywistości, z oficjalnych danych WHO i CDC wynika, że w przypadku Sierra Leone ryzyko zgonu w wyniku zarażenia się Ebolą wynosi 20% – 25%. Dane z tego kraju mogą być zaniżone, ponieważ, być może, nie wszystkie zgony są zgłaszane. Jednakże, dla stwierdzenia przykładowo śmiertelności na poziomie 50%, trzeba by było założyć, że na 2 zgony 1 nie jest zgłaszany. W zeszłym miesiącu na konferencji prasowej dla dziennikarzy, dr Bruce Aylward, asystent doktora generalnego WHO, poinformował, że śmiertelność wśród zarażonych wirusem Ebola wynosi 70%, i jest niemalże identyczna we wszystkich 3 najbardziej dotkniętych epidemią krajach: Liberii, Gwinei i Sierra Leone. Jednakże, patrząc przykładowo na ostatnie dane WHO (z 21.11.2014, zamieszczone w tabeli poniżej), śmiertelność we wszystkich przypadkach (potwierdzonych, prawdopodobnych i podejrzewanych) wynosiła: 59%, 42% i 20%, odpowiednio dla: Gwinei, Liberii i Sierra Leone. Analizując tylko potwierdzone przypadki, otrzyma się wyniki na podobnych poziomach.
Zarażenie wirusem Ebola | Ilość zarażonych | Ilość zgonów | Śmiertelność | |
Gwinea | Potwierdzone | 1745 | 998 | 57% |
Prawdopodobne | 216 | 216 | 100% | |
Podejrzewane | 86 | 0 | 0% | |
Łącznie | 2047 | 1214 | 59% | |
Liberia | Potwierdzone | 2669 | * | * |
Prawdopodobne | 1750 | * | * | |
Podejrzewane | 2663 | * | * | |
Łącznie | 7082 | 2963 | 42% | |
Sierra Leone | Potwierdzone | 5152 | 1058 | 21% |
Prawdopodobne | 79 | 174 (?) | 220% (?) | |
Podejrzewane | 959 | 35 | 4% | |
Łącznie | 6190 | 1267 | 20% | |
SUMA | 15319 | 5444 | 36% |
Załączam takie same tabele sporządzone przeze mnie na podstawie kilku raportów WHO, zaczynając od pierwszego, a kończąc na ostatnim zamieszczonym na ich stronie. Nie sporządziłam tabel dla wszystkich raportów, ale dla raportów z okresów dwutygodniowych. Zwróćcie uwagę, że w żadnym z tych raportów, ani razu, w żadnym z krajów Zachodniej Afryki śmiertelność nie przekroczyła 70%, Dane zaznaczone na czerwono wynikają z błędów w raportach przekazanych do WHO.
Dane z raportów WHO
2. Istnieją ogromne różnice w poziomach śmiertelności krajów Zachodniej Afryki ogarniętych epidemią Eboli. Z wyżej przedstawionej tabeli wynika, że w Sierra Leone znacznie większy procent ludzi powraca do zdrowia niż w pozostałych dwóch krajach. Przyczyn tej sytuacji może być wiele:
- raporty z Sierra Leone mogą być mniej dokładne;
- jest to ostatni kraj, do którego wirus Ebola dotarł i jego działanie może być tu osłabione;
- istnieją różnice w odpowiedzi układu odpornościowego zarażonych, związane z ich stanem zdrowia, odżywiania i poziomu nawodnienia.
Całkiem możliwe, że ta dużo lepsza sytuacja w Sierra Leone jest wypadkową kilku czynników. Co z niej wynika? A mianowicie fakt, że poprzez wzmocnienie układu odpornościowego mieszkańców Afryki zwiększa się szansę chorych na powrót do zdrowia. Niestety, „wzmacnianie organizmu żywiciela wirusa” nie widnieje w zakresie terminów używanych przez instytucje międzynarodowe zajmujące się epidemią Eboli. Jak dotąd, usiłowały one przede wszystkim: albo przerwać cykl zarażania, albo uśmiercić lub wynaleźć szczepionkę przeciw patogenowi.
3. Z dostępnych danych wynika, że ryzyko śmierci z powodu malarii jest od 200 do 1200 razy większe, niż w przypadku Eboli. W oparciu o dane opublikowane w czasopiśmie The Lancet, w Tabeli 2 zestawiono ryzyko śmierci w wyniku zachorowania na malarię i na Ebolę. (Interesujące jest to, że ryzyko śmierci z powodu Eboli jest znacznie większe, tj. 4- i 8-krotnie, w Liberii niż w Gwinei czy Sierra Leone.) Zainteresowanie instytucji służb zdrowia malarią, najgroźniejszą chorobą zakaźną w Afryce, jest znikome. Naszym zdaniem wynika to z braku jakichkolwiek perspektyw na wynalezienie na nią skutecznego lekarstwa. Za to na Ebolę mamy już całą grupę dobrze zapowiadających się szczepionek, leków antywirusowych i produktów krwiopochodnych.
Ryzyko śmierci | Gwinea | Liberia | Sierra Leone |
z powodu Eboli | 0,1/1000 | 0,85/1000 | 0,2/1000 |
z powodu malarii | 122/1000 | 158/1000 | 152/1000 |
Krotność ryzyka wystąpienia śmierci z powodu malarii w porównaniu z Ebolą |
1110-krotne | 186-krotne | 690-krotne |
5. Wytyczne WHO zabijają ludzi. Wytyczne WHO dla ośrodków zdrowia i sposobu leczenia pacjentów zarażonych Ebolą proponują, aby unikać podawania dożylnego substancji wzmacniających, chociaż odwodnienie, spowodowane potencjalnie śmiertelną utratą płynów, jest jedną z cech charakterystycznych dla tej choroby. Pracownicy medyczni w ośrodku w Hastings, na obrzeżach Freetown, stwierdzili, że po podaniu dożylnym płynów, antybiotyków i multiwitamin, ilość osób, którzy pokonali chorobę wywołaną wirusem Ebola, zwiększyła się o 20%.
6. To nieprawda, że jedynym rozwiązaniem jest czekanie na szczepionki i leki przeciwwirusowe, ponieważ tylko one mogą ratować życie zarażonych. WHO utrzymuje, że na dzień dzisiejszy nie ma żadnych dostępnych skutecznych środków na Ebolę. Z drugiej strony, Tulip Mazumdar, światowy korespondent w dziedzinie zdrowia dla BBC w Conakry, Sierra Leone, powiedział wczoraj: „Na dzień dzisiejszy, lekarze mogą leczyć jedynie objawy Eboli, podając pacjentom środki przeciwbólowe i utrzymując ich nawodnienie na odpowiednim poziomie,w nadzieji, że ci okażą się wystarczająco silni, by sami zwalczyć wirusa.”
Według WHO farmaceuci aktualnie opracowują: dwie szczepionki, dwa leki przeciwwirusowe i dwa produkty krwiopochodne. Przypuszczamy, że powinniśmy na nie czekać z otwartymi ramionami.
Z ostatnich informacji z Sierra Leone wynika, że istnieje szansa, iż leczenie dożylne wraz z doustnym przyjmowaniem składników odżywczych, może poprawić statystyki w walce z Ebolą. Doświadczenie dr Sesay’a w ośrodku w Hastings już je poprawiło: o 20%. Ilu jeszcze ludzi można ocalić przy pomocy środków dostępnych od ręki, od lat znanych w medycynie integracyjnej i czynnościowej?
Pod banderą przedsięwzięcia: International Sanitation Response on Ebola (w skrócie: ISRE), kierowanego przez zespół wiodących lekarzy medycyny integracyjnej, organizacja ANH zobowiązała się wesprzeć służbę zdrowia w Sierra Leone w poprawie ich statystyk w walce z Ebolą. Krytycznym czynnikiem są tu fundusze potrzebne na budowę ośrodków zdrowia i poprawę jakości opieki zdrowotnej (szczególnie przy braku jakiegokolwiek wsparcia z agencji pomocowych czy dotacji z zachodnich kampanii „na rzecz walki z Ebolą”).
Znów się powtarzamy, ale: szanse na to, by choć niewielką część z pieniędzy przeznaczonych na walkę z Ebolą kierować na wzmacnianie układu odpornościowego mieszkańców Afryki, są mizerne. Stąd, w ramach ISRE, zamierzamy samodzielnie, w miarę szybko, zdobyć fundusze. Na początek chcemy zebrać 250 000 dolarów. Potrzebujemy pieniędzy na zakup i dostawę wyposażenia, testów laboratoryjnych, odzieży ochronnej, komunikację, transport i logistykę. Jeśli ktokolwiek: osoba prywatna, organizacja czy firma, chciałaby nam pomóc, prosimy o kontakt z Sophie Middletown, pod adresem: lub wsparcie projektu ISRE online, (gdzie w polu ‚Note to Seller’ proszę wpisać ‚ISRE’).
Poza wyżej opisanymi sześcioma punktami, moglibyśmy wymienić jeszcze wiele innych. Nie my pierwsi jednak taką listę stworzyliśmy; zrobił to już m.in. dziennikarz Jon Rapporport, ale skupił się on na innych kwestiach.
Nie mam wątpliwości, że Ebola – przy całym bólu i cierpieniu, który zadaje społecznościom w Zachodniej Afryce – stała się politycznym i psychologicznym narzędziem wykorzystywanym przez osoby trzecie. Wydaje się, że celem tych, którzy kontrolują międzynarodowe wsparcie dla walki z Ebolą, jest utrzymanie zależności Zachodniej Afryki od krajów zachodnich i ich rozwiązań. Jest to nowy sposób na rozszerzenie kontroli zachodnich rządów, agencji pomocowych i transatlantyckich korporacji, którą już raz przećwiczono – po podziale Afryki w 19tym wieku (na szczęście, wiele państw z tego kontynentu odzyskało wolność w latach 60tych).
Ale to nie musi tak wyglądać. Jednak stając się ofiarami manipulacji stajemy się częścią problemu, a nie rozwiązania.
Każdy z nas musi rozważyć, czy może, lub nawet powinien, pomóc. I jeśli tak, to musi określić, na czym ta pomoc miąłaby polegać. Ja wierzę, że projekt ISRE może dużo zmienić. Dlatego tak bardzo się z nim związałem. A Ty, wchodzisz w to?"
Źródło: Alexjones.pl
- Autor: Tester
- Kategoria: BIZNES I FINANSE
- Odsłony: 2575
Obserwując strategów finansjery, mam wrażenie, że są w inne lidze, niż reszta świata.
Ostatnio dorównują im tylko stratedzy rosyjscy, którzy nie dopuścili do wybuchu wojny w tej części Europy i nie pozwolili wciągnąć się w kolejną bezsensowną walkę.
Na czym polega genialność finansjery?
Genialna prostota finansjery i ciemnota społeczeństwa
Nic dobrego nie możemy powiedzieć o mafii banksterskiej, oprócz tego, że ma znakomitych fachowców w swojej dziedzinie. Opracowali prosty, ale jakże skuteczny system finansowo-kredytowy. Jego zadaniem jest podporządkowanie i zniewolenie światowego społeczeństwa. Idealnie spełnia swoją funkcję.Kolejna sprawa, to wytwarzanie kredytów. Każdy bank nie wydając ani złotówki, może udzielać tysiące kredytów, tworząc je, dopisują kwotę do systemu komputerowego. Społeczeństwo musi harować coraz dłużej i ciężej, aby je spłacać. Innymi słowy każdy Kowalski zatrudniony jest przez bank w roli niewolnika. Bank daje mu pusty/fikcyjny pieniądz, a Kowalski przynosi w zębach prawdziwy i spłaca w formie raty kredytowej. Wtedy bank łaskawie zamienia pusty pieniądz na pełnowartościowy, eliminując wytworzony, fikcyjny zapis w systemie. Genialne posunięcie. Ten system trwa od ponad wieku, a społeczeństwo nawet nie zdaje sobie sprawy, że istnieje on dzięki agentom finansjery.
Kolejna genialność banksterska, to zakaz emisji własnej waluty. Wystarczy, że zabronią narodom emisji, czyli uzupełniania braku własnego pieniądza na rynku, a będą decydować o bycie miliardów ludzi na ziemi. Nie tak dawno upodlili Islandię i Irlandię. Były to kraje, które coraz mocniej bogaciły się, dlatego sprowokowali upadek banków.
W Polsce również agenci finansjery działają perfekcyjnie. Będę to w kółko powtarzał, aż pęknie tafla niewiedzy. Marek Belka w lipcowym wystąpieniu sejmowym powiedział, że nowy pieniądz dostarczany jest do gospodarki tylko poprzez kredyty. Innymi słowy nasza gospodarka całkowicie jest bezbronna przed atakiem finansjery. Nie ma sensu wydawać pieniądze na wojsko, skoro w kilka miesięcy można rzucić Polaków na kolana.
Teraz finansjera rozpoczęła proces zmniejszania ilości dolara w światowej gospodarce.
Przyznam, genialne posunięcie.
Nowy kierunek petrodolara
Być może, informacje, które tu przedstawię będą lakoniczne, ale jest to temat szeroki i obejmuje okres ponad 70 lat. Dlatego cały system petrodolara opisałem w raporcie -„Petrodolar, czyli jak Ameryka zbudowała swoją potęgę?”.Do tej pory bilans handlowy USA był ujemny, czyli więcej kupowali (import), niż sprzedawali (eksport). Jednym z głównych produktów sprowadzanych do kraju była ropa. Aby ją kupić od szejków, potrzebowali wydrukować masę dolarów. Wtedy strumień dolara zalewał cały świat. Dolar był walutą inflacyjną.
Teraz się to zmieniło. Dolar jest walutą deflacyjną.
Co to oznacza?
Odkąd USA stało się niezależnym producentem ropy, nie potrzebuje sprowadzać jej od szejków. Wszystko dzięki łupkom. Opracowali technologie wydobywania ropy z terenów dotąd niedostępnych. Koszty dla środowiska są destrukcyjne. Tereny, na których wydobywa się łupki zostaną całkowicie utracone. Zapewne przez wiek nie będzie można na nich uprawiać roli, ani bezpiecznie funkcjonować.
Natomiast dla polityki strategicznej, łupki okazały się genialnym posunięciem. FED może zmniejszyć podaż dolara, ponieważ USA nie musi wydawać ich na zakup ropy. Również takie kraje jak Polska, która importuje ropę, mogą zmniejszyć ilość dolara w swoich rezerwach, ponieważ cena poszła w dół.
Innymi słowy ilość dolara w obiegu światowym zmniejszy się w sposób naturalny. Ekonomia uwielbia słowo „naturalność”, dlatego przyniesie to pozytywne, ale iluzoryczne efekty dla amerykańskiej gospodarki.
Finansjera, dzięki stałej obniżce ceny ropy i łupkom, wyznaczyła nowy kierunek petrodolara. Dolar będzie umacniał się w stosunku do innych walut oraz przybierze kierunek deflacyjny. Jest to kolejny śmiech historii w świecie ekonomii. Gospodarka amerykańska stojąca na glinianych nogach, będzie miała silnego dolara i lepsze wskaźniki ekonomiczne w porównaniu z innymi krajami świata. Propaganda medialna zrobi z USA zieloną wyspę. Dzięki, spec Tuskowi, znamy doskonale ten termin i widzimy po kieszeniach, że oznacza spadek, a nie wzrost.
Teraz ekonomiści i politycy posługują się innym językiem. To co u nich zielone, faktycznie jest czarne, to co u nich białe jest czerwone.
Ot, taka nowa moda polityczna.
Reasumując
Alternatywni ekonomiści, którzy dalej twierdzą, że system finansowo-kredytowy upadnie od jakieś bańki, czyli pod wpływem własnego ciężaru są w błędzie. Dlatego tyle raz mylili się i dalej to robią. Stratedzy finansjery znają się na fachu, dlatego zawsze wymyślają wyjście z sytuacji. Nie ma mowy, aby jedyny system, jaki funkcjonuje na świecie, zbudowany i zarządzany przez rodziny bankierów, upadł z długu czy innej wewnętrznej przyczyny.
Deflacyjny kierunek dolara jest kolejnym kołem ratunkowym dla ich systemu. Oznacza to, że nie będzie hiperinflacji spowodowanej nadmiarem dolara w gospodarce światowej. Ten etap mamy już za sobą. Rosja i Chiny prawdopodobnie stracą możliwość spowodowania upadku systemu poprzez wypuszczenie swoich rezerw dolarowych. Kierunek deflacyjny ma zapobiec takiemu działaniu. Czy zapobiegnie, to wyjdzie z czasem.
Taką grę mogą prowadzić przez lata, aż w końcu wdrożą elektroniczną walutę. Do tej pory byli kilka kroków przed innymi. Teraz zaczyna się to zmieniać, ponieważ dzięki internetowi możemy rozpowszechniać prawdę.
To internet jest ich największą porażką i błędem strategicznym.
Kto może ich pokonać?
Tylko i wyłącznie ktoś z zewnątrz, kto ma niezależne źródło finansowania i armie na zbliżonym technologicznie poziome do amerykańskiej.
Źródło: http://robertbrzoza.pl/
- Autor: Tester
- Kategoria: WIADOMOŚCI
- Odsłony: 2018
Czy naród niemiecki zaczyna się budzić w kwestii zalewu muzułmanów na ich landy?
https://www.youtube.com/watch?v=mKLbMSEV-E4
- Autor: Tester
- Kategoria: BIZNES I FINANSE
- Odsłony: 2348
"1. Pytanie zawarte w tytule wydaje się coraz bardziej na czasie szczególnie w świetle rozstrzygnięcia Sadu Okręgowego w Szczecinie, który stanął po stronie klienta banku, zadłużonego we franku szwajcarskim.
Otóż wspomniany sąd uznał, że bank rażąco naruszył interesy kredytobiorcy wystawiając bankowy tytuł egzekucyjny z tytułu niespłaconego kredytu z uwzględnieniem kursu franka do złotego z dnia przewalutowania czyli dnia wystawienia bte.
Taki zabieg rachunkowy banku spowodował, że kredytobiorca ma do spłacenia ok. 150 tys. zł więcej ze względu na różnicę pomiędzy kursem franka w dniu udzielania kredytu, a kursem tej waluty w dniu wystawienia bte.
I właśnie tę kwotę ponad nominalną wartość kredytu w złotych w dniu jego udzielenia, sąd zakwestionował, uderzając w podstawową zasadę w umowach kredytowych opiewających na waluty zagraniczne jednocześnie uznając te operacje za zabieg księgowy, a nie faktyczny (tego rodzaju kredyty opiewające na waluty zagraniczne były najczęściej udzielane w złotych i spłacane w złotych).
Wprawdzie rozstrzygnięcie dotyczy konkretnego indywidualnego przypadku i nie jest prawomocne (bank zapewne odwoła się do sądu apelacyjnego) ale jest to swoiste światełko w tunelu dla wielu „frankowiczów”, którzy znaleźli się w krytycznej sytuacji ze względu na postępującą dewaluację złotego w stosunku do głównych walut zagranicznych w tym szwajcarskiego franka.
2. Przypomnijmy tylko, że w ostatnich miesiącach sytuacja posiadaczy kredytów zdenominowanych we frankach staje się coraz bardziej niewesoła, bo frank cały czas się umacnia (cena za franka na rynku walutowym wynosi około 3,5 zł).
Pod koniec maja tego roku (a więc w sytuacji nie tak mocnego franka jak obecnie), KNF opublikował dane dotyczące mieszkaniowych kredytów hipotecznych z których wynika, że jest ich blisko 1,8 miliona, przy czym tych w walutach obcych aż 700 tysięcy.
Jeszcze gorzej wygląda ich struktura, otóż wartość 1,1 mln kredytów złotowych wynosi blisko 162 mld zł, natomiast wartość 0,7 mln kredytów walutowych wynosi blisko 170 mld zł.
Wśród kredytów walutowych dominują kredyty we frankach jest ich ponad 560 tysięcy, a ich wartość sięga kwoty 136 mld zł (sięgała pod koniec maja po kursie niewiele ponad 3 zł za jednego franka).
3. Jak wynika z tego raportu coraz bardziej pogarsza się także relacja pomiędzy wartością kredytów hipotecznych, a wartością nieruchomości (mieszkań), które zostały za nie nabyte i które teraz są ich zabezpieczeniem.
Według KNF blisko 200 tysięcy kredytów hipotecznych ma większą wartość niż nieruchomości, które je zabezpieczają, przy czym zdecydowana większość z nich to kredyty frankowe.
Kredyty na blisko 80 mld zł przekraczają wartość nabytych za nie nieruchomości od 100 do 120%, a kredyty na kolejne 40 mld zł przekraczają wartość nabytych za nie nieruchomości ponad 120%.
4. Umacniający się frank powoduje, że mimo spłat dokonywanych przez kredytobiorców, powiększa wartość kredytu pozostającego do spłaty, co więcej powiększa się także różnica pomiędzy kwotą kredytu, a wartością kupionego za niego mieszkania.
W najgorszej sytuacji są kredytobiorcy, którzy pożyczali we frankach w latach 2007-2008, kiedy jego kurs wynosił od 2 do 2,5 zł i takich kredytobiorców jest ponad 240 tysięcy.
To właśnie w tych przypadkach raty kredytu spłacane obecnie stanowią blisko 130-140% tych początkowych i to w tych przypadkach jest coraz więcej problemów z ich spłatą i to blisko 40 tysięcy spośród nich uważa się za zagrożone.
5. Ostateczne rozstrzygnięcie sadu apelacyjnego „w sprawie szczecińskiej” spowoduje zapewne lawinę pozwów „frankowiczów” i w takiej sytuacji Komisja Nadzoru Finansowego powinna się zastanowić jakie podjąć decyzje szczególnie w stosunku do banków Polsce, które mają najwięcej kredytów walutowych.
Przypomnę tylko, że na początku stycznia tego roku ukazały się informacje KNF, że gdyby nastąpiło przewalutowanie kredytów frankowych na złote po kursie z 30 czerwca 2013 roku (frank był wtedy wobec złotego słabszy niż obecnie), starty banków wyniosłyby aż 44,4 mld zł, przy czym dla banków które udzieliły tych kredytów niewiele, wyniosłyby one od kilkudziesięciu do kilkuset milionów, a dla tych które mają ich w portfelu więcej już szłyby w miliardy ( największa strata 7 mld zł).
Stwarzałoby to konieczność dokapitalizowania tych banków kwotą co najmniej 12,7 mld zł (przy minimalnym współczynniku wypłacalności na poziomie 8%) i aż 24,2 mld zł przy 12% współczynniku wypłacalności jakiego żąda KNF.
Czy banki, które mogą mieć takie straty są w dalszym ciągu bezpieczne i jaką politykę przyjmie w stosunku do nich w najbliższym czasie KNF, miedzy innymi czy pozwoli na wypłatę dywidend od zysków, które za chwilę mogą być startami idącymi w miliardy złotych?"
Źródło: http://kuzmiuk.blog.onet.pl/
- Autor: Tester
- Kategoria: OMOMIX
- Odsłony: 2337
Tak właśnie sobie radzą zwierzęta na czarnym lądzie, gdy murzyni mają ochotę na przekąskę :)
https://www.youtube.com/watch?v=eZeCAb5FKJk